Posted by on lut 2, 2016 in Blog, Wspinaczka | 0 comments

lama„Koniec, koniec, koniec!” – usłyszałem z głośników zbierając się do kupy po finezyjnej bańce, którą właśnie po raz pierwszy skleiłem. Pięć godzin wspinaczkowej frajdy skumulowało się w tym jednym przechwycie i w ułamku sekundy dotarło do mnie euforyczne uczucie szczęścia, które niezawodnie pojawia się w podobnych momentach.

A tak niewiele brakło, żeby mnie tu w ogóle nie było. Zawody jak zawody – myślałem dzień wcześniej usprawiedliwiając niechęć do jazdy Seicento przez pół Polski. Plastik, dzikie tłumy i magnezjowy pył wszędzie wokół – byłem coraz bardziej skłonny zamiast do Warszawy wybrać się do Rożnowa. Trochę żałowałem, że ominie mnie jedna z najbardziej rozpoznawalnych imprez wspinaczkowych w kraju, słynąca z niebanalnego routesettingu i będąca wszechstronnym sprawdzianem umiejętności, ale co tam. Ani to pierwsza, ani ostatnia…

Czy to tylko mnie tak trapia wątpliwości? Niestety – Kasia też niespecjalnie paliła się do wyjazdu. Weekend to jedyny czas odpoczynku po tygodniu pełnym obowiązków, a wycieczka do Warszawy plus wyczerpujący start tylko dołożą do pieca.

Wszystko to prawda, ale przecież planowałem ten start dużo wcześniej. Miał być zwieńczeniem okresu laby i wspinania tylko „for fun”, które zafundowałem sobie po dwóch miesiącach regularnych treningów. Koniecznie też chciałem mieć jakieś porównanie, bo pierwsze miarodajne zawody, w których w tym roku brałem udział, zastały mnie pośrodku budowania wytrzymałości – o ile lepiej będzie po pełnym cyklu treningowym? Miałem już okazję pobawić się trochę w Zającowej Norze na Zakrzówku (to miejsce z pewnością zasługuje na osobny wpis) i sprawdzić formę na kolorowych, avatarowych przystawkach, ale Bloco miało być najważniejszym, ostatnim testem. Chciałem zebrać jak najwięcej informacji o tym, co robię dobrze, co słabiej, a co w ogóle zaniedbałem, bo, będąc sam sobie trenerem, mam dość ograniczone informacje zwrotne płynące z zewnątrz. Czyżbym o tym wszystkim zapomniał?

Kiedy dotarło do mnie, że nie chodzi tylko o zabawę na kolorowych klockach, ale przede wszystkim(!) realizację większego planu, siedziałem już w Białej Strzale z Kasią u boku i pędziłem z zawrotną prędkością po drodze S – jakiejśtam. To ostatnie zmyśliłem. Mogłem pędzić. To też zmyśliłem.

Wczoraj oboje mieliśmy tylko przeczucie, poparte trochę moimi zeszłorocznymi doświadczeniami, dziś, w doskonałych humorach wiedzieliśmy, że podjęliśmy dobrą decyzję.

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

Szybka rejestracja i zapoznanie się z smsowym systemem zgłaszania wyników, to pierwsze pozytywne zaskoczenie. Przyporządkowanie do grupy na zasadzie: „wolisz baldy trudniejsze czy łatwiejsze?” sprawiło, że równie niezasłużona łatka „Mastera” co „Losera”, które organizatorzy przypięli startującym, nie raziła tak bardzo, jak w internetach. Ale bez jaj, trzeba przecież mieć dystans. To tylko zabawa. Byłem w „Masterach”.

Jeszcze tylko rzut oka na genialną koszulkę, na której logo zawodów składa się z nazwisk wszystkich startujących i można ruszać na rozgrzewkę.

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

40 różnorodnych boulderów to sporo ładowania. W praktyce 10 było śmiesznie łatwych, 20 średnio – trudnych i trudnych, a ostatnie 10 już tylko dla najlepszych. Mimo że podział na kolory dawał sporo informacji o poziomie trudności, to tradycyjnie można się było nadziać na konia trojańskiego. Działało to w obie strony i szybko było wiadomo, który z czarnych jest „urabialny”, a który czerwony przebija trudnością różowe.

Zgodnie z założeniami czyściłem baldy w kolejności od najłatwiejszego do najtrudniejszego. Najlepiej przećwiczony i sprawdzony na treningach schemat dodawał pewności. Dobrze funkcjonujący lewar również. Wiedząc, że razem ze mną z przystawkami zmagają się polscy, austriaccy, rosyjscy i ukraińscy mistrzowie, szerokim łukiem omijałem baldy, na których ponoć „trzepało Sarafutdinova”, a „Rubtsov płakał jak spadał”.

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

W każdej grupie problemów można było wyłowić perełki. A to start do góry nogami (nie mogłem się doczekać wstawki w ten bald – w zeszłym roku podobny był dla mnie nie do zrobienia, w tym, po zdecydowanie lepszym przygotowaniu ogólnym, przebiegłem się po tym problemie), a to wspinanie na samych nogach, po którym cały się trząsłem – tak bardzo koncentrowałem sie na utrzymaniu równowagi i tak bardzo nie chciałem spaść wiedząc, że techniczne baldy cieszą się sporą popularnością w ostatnich minutach zawodów (nie zmienia to faktu, że spadłem z niego, i to nie raz, zanim puścił). Biały, techniczny problem, na którym spędziłem mnóstwo czasu i prób, bezskutecznie próbując dołożyć do topu, dał mi najbardziej pamiętnego prztyczka w nos, a krzywy lot podczas wyporu na szarym baldzie z trudnym startem (powszechnie faulowanym), podniósł adrenalinkę do odpowiedniego poziomu (ostatecznie balda zrobiłem pod koniec, nie mając nic do stracenia i okazał się być jednak spoko).

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

Jednak najlepiej zapamiętałem TEN szary boulder. Nie planowałem nawet go robić, bo plotka głosiła, że „Samwieszkto na niego wyklinał”. Ja nieczęsto ćwiczę skoki, a ten problem rozpoczynał się właśnie od strzału. W końcówce, polując już tylko na przegapione bonusy, spróbowałem. Już wstawienie nogi na startowy chwyt było wyzwaniem (nie pierwszy raz dzisiaj słaba mobilność w nogach dała o sobie znać), a następujący potem skok w lewo do oblaka wydawał się być z kosmosu. Jedna żenująca próba wystarczy. Spróbuję gdzie indziej.
Niestety, brak siły nie pozwalał już na uruchomienie techniki i zatopowanie na białym baldzie, brakowało zwinności na przejście przez ogromną czarną strukturę, a małe chwyty w dachu w ogóle nie wchodziły w grę.

Coś mnie wciąż ciągnęło do szarego balda. Kilka minut wcześniej dowiedziałem się, że są tam chwyty, których nie zauważyłem i start z niemożliwego zmienił się w bardzo koordynacyjny. Niewiele to dało – wciąż nie dolatywałem do kolejnego chwytu. W pewnym momencie uderzyło mnie, że bald jest szary, a ja mam w głowie kolor pomarańczowy. To był kolor chwytu, który stał mi na drodze. Bałem się w niego przywalić, przez co moje skoki były takie komiczne.

„Matek, dwadzieścia sekund” – Jak super, że Kasia tam wtedy była, moja mobilizacja jeszcze bardziej wzrosła.
Było mało pompek. Klata wklęsła. Minę sie z nim. A Muerte!

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

fot. Szymon Aksienionek. Więcej zdjęć na jego profilu na fb (https://www.facebook.com/aksienionek.szymon/?fref=ts)

„Koniec, koniec, koniec” – ponaglający głos już nie mógł wyrwać mnie z transu. Nie dałem się nabrać. Wiedziałem, że jeszcze niewygodny krzyż, zmiana nóg, odkręcenie i dopiero wtedy kończący strzał do ukrytego za przełamaniem chwytu. Celownik kalibrowany przez ostatnie pięć godzin nie zawiódł mnie i kilka sekund później cieszyłem się z ostatniego topu na tegorocznych Bloco Masters.

Razem z Kasią (która beznapinkowo zajęła ósmą lokatę w łatwiejszej grupie)świetnie się bawiliśmy na zawodach i wspomnienie o nich daje nam sporo motywacji. Nie będąc regularnymi zawodnikami, nie mamy doświadczenia, niezbędnego by oceniać imprezę na tle innych. Wiemy jednak, że to był turniej z klasą. Z roku na rok wspinanie zawodnicze w Polsce nabiera coraz większego rozmachu i ewoluuje w kierunku pełnowartościowej dyscypliny sportowej. Oby szkolenie najmłodszych szło w parze z marketingiem, jakością powstających ścian i coraz lepszą organizacją imprez, a już wkrótce usłyszymy polskie nazwiska wymieniane jednym tchem z najlepszymi na świecie.


Też chcesz podnosić swoje umiejętności i rozwijać swoją przygodę ze wspinaczką? Trenuj z ekipą Mysticlimb.

Sprawdź >>