Wybór miejsca na wspinaczkowe letnie wakacje wbrew pozorom nie jest taki prosty. Szczególnie, kiedy ma się tak dużo kryteriów wyszukiwania jak my. Środowiskowy wywiad po raz kolejny nie zawiódł i zaowocował taką mnogością miejscówek do wyboru, że będzie co robić następnego lata. I kolejnego. I jeszcze potem też.
W tym roku padło na Saint Léger du Ventoux – jedną z licznych destynacji wspinaczkowych w Prowansji. Nie będę się rozpływał nad urokami południowej Francji – wszędzie, gdzie nie ma tłumów, autostrad, hałasu i betonu (z wyłączeniem Murarza dwójki – trzy gwiazdki) jest w mojej opinii pięknie, a dolina rzeki Toulourenc z górującą nad nią Mont Ventoux z pewnością i bez dodatkowej reklamy jest wyjątkowo urokliwa.
Początek wyjazdu zbiegł się z falą upałów, co wespół z koniecznym odpoczynkiem po podróży z niewydalającym korbotronikiem, zamieniło pierwszy tydzień intensywnego rozwspinu w nie mniej angażujący plażing i smażing.
Nabrawszy sił zabraliśmy się wreszcie za realizowanie celów wspinaczkowych. Pod tym kątem wyjazd zapowiadał się na trudny – i to z kilku powodów. Największym wyzwaniem dla mnie było to, że postanowiłem skupić się na wspinaniu OS, bo to obecnie moja największa pięta achillesowa. A, że w tej grze równie łatwo o ekstazę, co udrękę (muszę kiedyś spróbować tej drogi – nazwa inspiruje mnie już od dawna:) ), to było „intensywnie”.
Większość czasu wspinałem się więc po drogach nawet nie będących blisko mojego maksa i notorycznie z nich spadałem, na szczęscie z dnia na dzień coraz wyżej i z coraz trudniejszych:). Początkowy chaos i zakradająca się frustracja na szczęście zniknęły i można było wreszcie chłodnym okiem obserwować i spokojnym umysłem wyciągać wnioski. W praktyce przełożyło się to na, najprawdopodobniej przełomowe, odkrycia i ostateczne poczucie sukcesu – mierzonego ilością wstawek, postępami w strategii, taktyce, wzrostem doświadczenia i progresem mentalnym. Sukcesu, wreszcie zupełnie oderwanego od cyfry, która, nawiasem mówiąc, nie należy w Saint Léger do najłatwiejszych.
Zacna cyferka i mała ilość łatwiejszych dróg spowodowały, że Kasia obrała trochę inne cele wspinaczkowe niż ja. Jej plan zakładał poprowadzenie kilku dróg z przedziału trudności, w którym czuje się już komfortowo, a więc z okolic 7a. Przestawienie się, zarówno fizycznie jak i mentalnie, na 35 – metrowe trasy, może stanowić spore wyzwanie i również Kasia, mimo że dzielna z niej dziewczyna, chwilkę się z nim zmagała.
Aklimatyzacji nie ułatwiał skasowany faker, ale kiedy skałki wreszcie odrobinę zmalały, wytrzymałość dostosowała się do ilości ekspresów na drodze, a plastrowanie „na mumię” odciążyło palec, to poszło jak zwykle świetnie: prawie FL na 7a (ostatecznie 3 próba), ekspresowa wspinka na kolejne i zrobiona po ciemku w drugiej próbie, piękna 7a+. Gratulacje:)!
Nasz wspinaczkowy maratonik (w pewnym momencie naliczyliśmy 10 dni wspinaczkowych z rzędu) minął, jak zwykle, zbyt szybko. Zostawiliśmy za sobą połacie nieprzewspinanej skały, co oznacza, że z pewnością prędzej czy później do St Léger wrócimy.
Co należy wiedzieć wybierająć się do St Léger?
Dojazd jest łatwy – wystarczy większość czasu trzymać się lewego pasa i nie pozwolić zasnąć Hołowczycowi, z którym osiągnięcie celu to pewnik. Samemu też lepiej mieć oczy otwarte. Dodatkowy kierowca i gra a capella w „jaka to melodia?” pomagają połykać każdy z 1800 kilometrów trochę szybciej.
Zadomowienie się na miejscu nie jest zbyt problematyczne, bo choć tak jak w całej UE, spanie na dziko nie jest we Francji akceptowane, to można nocować w aucie na parkingu albo pod namiotem na okolicznym kempie.
Dla zakupoholików bolączką mogą się okazać wizyty w sklepie. Poza wodą pitną, dostępną na miejscu, we wszystko trzeba się bowiem zaopatrywać w jednym z marketów, w miasteczku oddalonym o około 20 km od doliny. W tygodniu sklepy są czynne do 20, w niedzielę tylko do południa. Podobnie stacje benzynowe – paliwo można jednak zatankować samoobsługowo nawet po zamknięciu.
Warunki do wspinania są raczej słabe latem, przyzwoite temperatury i cień są w ciągu dnia tylko w kilku sektorach. Najlepszy okres, to wiosna i jesień. Trasy są długie i wymagające, cyfra syta – dla Francuzów najwyraźniej techniczne = łatwe. Bardzo mało jest dróg szóstkowych, a i te w większości niedocenione, za to w wyższej części skali – prawdziwe Eldorado!
Po powrocie czas na kolejne adaptacje – tym razem do pourlopowej rzeczywistości i stromych zboczy Dolinek Podkrakowskich. Bogatsi o nowe doświadczenia, z głową pełną miłych wspomnień i wypoczęci – zaczynamy sezon:) Stay tuned, jak to mówią;)!
Też chcesz podnosić swoje umiejętności i rozwijać swoją przygodę ze wspinaczką? Trenuj z ekipą Mysticlimb.
Artykuły się sypią widzę, oby tak dalej! 😛