Do włoskiej Sperlongi Michał Jaworski wybrał się końcem zeszłego roku nie tylko z sentymentu. Przede wszystkim chciał sprawdzić, czy trening, który zastosował przed wyjazdem, przekłada się na wyniki w skałce. Geneza powstania tego tajemniczego programu sięga kilku lat wstecz. Otóż kiedyś, po przebiegnięciu się po baldzie któregoś z nowych kolegów, został przez niego zapytany, do kogo chodzi na sekcję. Wstyd mu się było przyznać, że nie należy do żadnej, więc tylko zaniemówił.
Pomysł najwyraźniej jednak kiełkował, bo ostatni miesiąc 2017 roku Jawor przepracował na równi 😉 ze swoimi sekcjowiczami. Od rana do wieczora, przez siedem dni w tygodniu zmieniały sie grupy, ale nie zmieniał się jeden obrazek: spocony Jawor biega po obwodach, podnosi ciężar[ki]y i skacze na kampusie. Po sekcjach planował, skreślał i zapisywał od nowa aż powstała wyjazdowa strategia doskonała.
Nieszczęśliwym zrządzeniem losu, już pierwszego dnia w Grotta dell’Arenauta, trzeba było postawić na plan b.
Niespodziewany trzask w kolanie wypełnił głowę Jawora mrocznymi wizjami: koń okulał na dobre. Przez dwa kolejne dni kuśtykał, kibicował, ustawiał słupów w kolejkach do ortopedów i poprawiał swoje zapiski, wciąż wierząc, że zdarzy się cud.
Ozdrowienie, które nastąpiło trzeciego dnia można śmiało za cud uznać, ale szybkie prowadzenie Piccoli Gesti 8b+ nie ma z nim już nic wspólnego. Chyba, że za paranormalne uznamy idealne trafienia w stopnie po śmiałych choć nie zawsze planowanych wyjazdach nóg oraz przejście ostatniego cruxa z mizerną znajomością sekwencji. Duch walki udzielił się wszystkim obecnym w jaskini, którzy w obliczu determinacji Michała przerwali śmiechy i dokazywanie i zahuczeli potężnym dopingiem, który poniósł go do samego łańcucha.
Resztę z pięciu dni wspinaczkowych Jaworski poświęcił pracy nad Zatopkiem 8b+, który, niewystarczająco dopieszczony, niestety nie padł. Jest więc po co wracać i jest po co wylewać kolejne litry potu na treningach!