Na blogu ostatnio przestój – mimo że chciałem dodawać wpisy regularnie i zgodnie z mniej lub bardziej ogólnym planem, nie udaje się to. Tematów jest sporo, niektóre są już nawet opracowane, wymagają tylko korekty, jakiejś konsultacji i ostatnich szlifów, ale na blogu się nie pojawiają. To chyba dlatego, że wciąż nie jest zamknięta sprawa kontuzji, której nabawiłem się jeszcze w kwietniu i wspinanie na poziomie, na jakim lubię to robić stoi pod znakiem zapytania. Pamiętam jak zaraz po tym feralnym wydarzeniu, dosłownie kilka godzin po, już podejmowałem działania w kierunku wyleczenia. Pozytywnie się nastawiałem, wizualizowałem lecznicze procesy w organizmie, intensywnie się rehabilitowałem, chociaż nieprecyzyjne i sprzeczne diagnozy zbijały mnie odrobinę z tropu. Byłem wtedy blisko szczytu formy, zdeterminowany i niesamowicie zmotywowany. Na pierwszym planie była wizja celów i długoterminowa perspektywa, więc nie pękałem.
Od tego czasu minęło już prawie pół roku i frustracja zaczyna pchać się na powierzchnię z coraz większą determinacją. Poświęciłem czas i sporo pieniędzy na nic nie wnoszące wizyty u najlepszych lekarzy, a dopiero kilka dni temu uzyskałem w miarę (niczego już nie jestem pewny) precyzyjną diagnozę. W ogóle to nigdy nie czułem się tak głupi, jak po wizycie u lekarza – mając jakąś wiedzę na temat anatomii, oczekiwałem wyjaśnienia problemu, pokazania przyczyny i współpracy w opracowaniu rzetelnego planu działania, a spotykałem się z postawą skandaliczną i dla mnie nie do zaakceptowania, czyli: proszę mi zaufać, nie zadawać zbędnych pytań i przyjść na kontrolę za miesiąc. Nieźle się musiałem nawalczyć o informacje, łącznie z tym, że w końcu puściły mi nerwy i przyjąłem postawę Janusza z wąsami (nie polecam, ale pomogło). Na szczęście w moim bliskim otoczeniu są lekarze z prawdziwego zdarzenia (niestety nie specjalizujący się w przypadkach takich, jak mój), którzy cały czas pomagają mi przejść przez ciemną dolinę służby zdrowia.
Ostatecznie wiem już, że jeśli chcę jeszcze mieć szansę zrealizować swoje wspinaczkowe plany, będzie potrzebna operacja na barku (jakżeż wściekły jestem, że nie poszedłem za radą zaprzyjaźnionego lekarza, dr Maćka Niwińskiego, który bez specjalistycznych badań najlepiej zdiagnozował problem i od początku nastawiał mnie na operację – uległem nadziei i złudzeniom, którymi karmili mnie inni specjaliści), ale kiedy zostanie wykonana? gdzie i przez kogo? – to wciąż jest sprawą otwartą.
Dla ciekawych, rozpoznanie (wstępne, bo jeszcze rezonans dla ostatecznego potwierdzenia) jest następujące: uszkodzenie obrąbka stawu typu SLAP, wysięk w kaletce podbarkowej i niestabilność ścięgna bicepsa (LHBT) oraz uszkodzenie więzadła międzyguzkowego. Powiedzcie mi teraz, jaki lewar trzeba mieć, żeby się tak samemu załatwić ;D?
Miewałem już dłuższe pauzy we wspinaniu spowodowane urazami, ale jeszcze nigdy nie miałem tak bezproduktywnej przerwy, jak teraz. Na szczęście mogę się wspinać na poziomie, powiedzmy, sekcji średniozaawansowanej, ale brak wyzwań do jakich się przyzwyczaiłem jest dla mnie równoznaczny z niewystarczającą ekscytacją z tego, co robię. Nie jestem pierwszym ani ostatnim, co jest jakimś pocieszeniem. Dużą inspiracją są dla mnie Shauna Coxey, która rehabilituje się po podobnym do mojego urazie, Edu Marin, który wrócił do ostrego wspinu po urwanym troczku, Alex Puccio, a na naszym podwórku Kinga Ociepka, Mateusz Haładaj, Adam Pustelnik, Smagaś i wielu innych.
Ostatnie, pozytywne zdanie, na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak z operacją brzmi tak: Jeśli Los odpycha Cię od czegoś z dużą siłą, to najprawdopodobniej ma dla Ciebie w zanadrzu coś o wiele lepszego! I tyle dobrego dzieje sie ostatnio w moim życiu, że silnie w to wierzę!
Pozdrawiam!
„Jeśli Los odpycha Cię od czegoś z dużą siłą, to najprawdopodobniej ma dla Ciebie w zanadrzu coś o wiele lepszego!” – podoba mi się to stwierdzenie 🙂 wiara – czasem tylko tyle nam w życiu pozostaje, a w ostatecznym rachunku może aż tyle !!!
Mnie też się spodobało, bo już nie raz się przekonałem o jego prawdziwości:) Trzymaj się:)!