Urazy to temat tabu. Nikt nie lubi o nich mówić, trudno się przyznać, że coś boli czy zostało uszkodzone, żeby nie dostać łatki słabeusza albo połamańca. Każdy lubi myśleć o sobie jako o niezniszczalnym madafakerze, tylko że nikt taki nie jest.
Ja do swoich kontuzji mam nawet pewien sentyment;) Dzięki temu, że wielokrotnie przekroczyłem granice swoich ówczesnych możliwości, wiem już gdzie leżą, znam sygnały ostrzegawcze, których nie powinienem ignorować i dużo lepiej rozumiem, co się dzieje w moim ciele. Po każdej dłuższej przerwie od wspinania wracałem mądrzejszy, silniejszy i odnotowywałem znaczny progres. Nie odbywało się to oczywiście bezkosztowo i nieraz wielokrotnie popełniałem te same, bolesne błędy, zanim nauczyłem się co jest dla mnie dobre, a co nie.
Pewien góral mawiał, że „jak się nie psewrócis, to się nie naucys” i tak niestety często jest – pewne lekcje rzeczywiście działają tylko wtedy, gdy są aplikowane bezpośrednio do pustego łba 😉 Liczę jednak na to, że ten wpis pomoże Ci lepiej gospodarować swoim zdrowiem i cieszyć się wspinaniem do końca świata.
Poniżej przedstawiam Ci mój „rachunek zysków i strat” związany z kontuzjami, w którym wymieniam zarówno błędy, które popełniłem, jak i korzyści, które osiągnąłem dzięki nim. Byłoby świetnie gdybyś na moich błędach nauczył się czegoś, a o korzyściach pamiętał w trudniejszych chwilach.
Niektóre błędy, które można popełnić w związku z kontuzją:
Próby przewspinania niezdiagnozowanej kontuzji.
Boli to rośnie, kokodżambo i do przodu! Lepiej udawać, że to nic poważnego i ładować dalej. Wprawdzie kolano boli z dnia na dzień coraz bardziej, ale trzeba być twardym, a nie miętkim. Ostatecznie ból staje się nie do zniesienia, kontuzja się rozwija i nie tylko jest konieczna przerwa, ale na dodatek o wiele dłuższa niż gdyby ją zrobić wcześniej.
Przerywanie wspinania przy jednoczesnym niezasięgnięciu rady u specjalisty.
To też niezła lipa i też przez to przeszedłem. Kiedyś przez kilka miesięcy zmagałem się z bólem w okolicy kciuka. Najpierw przez dłuższy czas stosowałem strategię z pkt 1. Potem postanowiłem jednak odpocząć, ale ból nie przechodził. Mimo to sumiennie odpoczywałem kolejnych kilka tygodni. W końcu wydawało mi się, że już wszysko ok, pierwszy wspin i ból wrócił w takim samym natężeniu. W końcu wizyta u fizjoterapeuty, szybko rozpoznany jakiś nawracający przykurcz, kilka prostych zabiegów i po sprawie. Koszt: zmarnowane wiele tygodni, podczas gdy można to było załatwić od razu.
Okazyjne opuszczanie rozgrzewki.
Zawsze się dobrze rozgrzewam, poza momentami, kiedy tego nie robię. (tutaj o tym jak się rozgrzewać). Zwykle przypałęta się wtedy jakieś postrzyknięcie, naciągnięcie albo ból w palcu. Wszystkie kontuzje wynikające z niedostatecznej rozgrzewki po prostu mi się należały. Jednocześnie najbardziej ich nienawidzę.
Przetrenowywanie się.
Przegapienie momentu, w którym organizm jest nadmiernie eksploatowany i kontynuowanie ciężkiego treningu, to najczęstsze i niemal pewne źródło urazów!
Nie jest łatwo samemu stwierdzić, że wykonywany trening jest zbyt intensywny. To wymaga doświadczenia, a najlepiej kogoś doświadczonego z zewnątrz. Choć jak mantrę powtarzam sobie, że przetrenowanie to duży krok w tył, to przemotywowanie czasem robi swoje. Jeśli wspinasz się rekreacyjnie albo, jak ja, jesteś sportowcem amatorem zapamiętaj to hasło:
LEPIEJ BYĆ NIEDOTRENOWANYM NIŻ PRZETRENOWANYM!
Pokładanie zaufania w nic nie wartych preparatach w rodzaju kolagenu.
Kupa kasy wyrzucona w błoto. Źródło własne. Tyle w temacie.
Przerywanie ćwiczeń rehabilitacyjnych od razu po powrocie do wspinania.
Korzyści, jakie dają wspomniane ćwiczenia, są niezaprzeczalne, ale „prawdziwy workout” jest przecież o wiele bardziej sexy niż poruszanie łopatką albo ćwiczenie prostowników palców. Jasne jest, że jednostka treningowa nie pomieści wszystkiego, ale warto kontynuować rehabilitację przez cały czas po powrocie do wspinu.
Nietrenowanie wokół kontuzji.
Weźmy na przykład uraz troczka. Mimo że wspinaczkowo jestem udupiony, to mogę przecież uprawiać kalistenikę, ćwiczyć gibkość, chodzić po slacku i robić wiele innych rzeczy, które rozwijają. Tak też najczęściej robiłem, ale bywało i tak, że słodkie lenistwo brało górę i wówczas za każdym razem po fakcie plułem sobie w brodę, bo powrót do formy był trudniejszy i wymagał większej mobilizacji.
Nagły i zbyt intensywny powrót do aktywności.
Dłuższy czas bez wspinania, wreszcie powrót i od razu szarpiesz te chwyty jak Reksio szynkę. Bolał Cię palec, teraz boli łokieć. Bywało i tak. Powrót wymaga dyscypliny i trzymania ekscytacji na wodzy.
Porzucanie zdrowego żywienia i nawyków.
To grzech, którego jestem winny za każdym razem. Nigdy nie byłem fanem „zdrowego trybu życia” bez powodu 😉 Co innego, kiedy trwa załadunek i trzeba wykorzystać każdą okazję do polepszenia wyników – wtedy, dla osiągnięcia celu jestem gotów na różne poświęcenia i dziwactwa, jak na przykład zdrowe żywienie 😉 Może kiedyś się to zmieni, ale wątpię i chyba lepszą strategią niż oszukiwanie samego siebie będzie unikanie kontuzji i jak najdłuższe uprawianie sportu.
Wygląda na to, że sporo tych błędów było, lecz kontuzje to nie tylko wady i minusy, ale również cenne lekcje, których odebrałem mnóstwo. Jakie na przykład?
Lepsze poznanie swoich emocji.
Zaprzeczenie, złość, marudzenie, depresja, akceptacja, wreszcie – agresywny powrót. Z takim cyklem zmaga się każdy, kto doznał poważniejszego urazu.
Najpierw udawanie, że nic się nie stało i do jutra przejdzie, potem wściekłość, że jednak nie przechodzi i nie da się trenować. Następnie jojcenie do wszystkich wokół, jaki to dramat Cię spotkał i emocjonalny dołek. Na szczęście, prędzej czy później nadchodzi akceptacja i produktywne działanie, które doprowadza do powrotu do formy.
Poznawszy ten schemat można świadomie wpływać na długość każdej fazy, szybciej zacząć myśleć pozytywnie i efektywniej odzyskiwać sprawność. Świadomość własnych emocji, to duży plus, nawet jeśli nie jest łatwo nimi sterować.
Poznanie sygnałów ostrzegawczych.
Wielu kontuzji dałoby się uniknąć, jeśliby się baczniej wsłuchiwać w to, co mówi nasz organizm. Zamiast go zagłuszać, lepiej zaufać swoim obawom i odpocząć. Po wielu latach potrafię lepiej rozpoznać, czy ból, którego doświadczam jest niegroźny, czy jednak powinienem zmniejszyć intensywność ćwiczeń, pospać dłużej, zjeść lepiej.
Opracowanie dobrych strategii powrotu.
Zbyt szybki powrót do pełnej aktywności to błąd i przez lata nauczyłem się, jak to robić ostrożniej, minimalizując ryzyko ponownego albo nowego urazu.
Nowe wzorce ruchowe.
Bolący troczek pomógł mi nauczyć się preferować chwyt wyciągnięty. Delikatny uraz barku i regularne treningi jednorącz otworzyły mi oczy na nowe techniki wspinaczkowe. Bolące nadgarstki sprowokowały do rozeznania się w ćwiczeniach wzmacniających je, a podatne na przeciążenia łokcie czy kolana zmusiły do przyłożenia większej wagi do ćwiczeń ogólnorozwojowych. Wszystko to zaprocentowało poprawą wyników w przyszłości.
Poprawne wykonywanie ćwiczeń, jeszcze większa świadomość znaczenia techniki.
Rehabilitacja otwiera oczy na niedoskonałości układu ruchu i techniczne niuanse. Jeśli świadomie się w niej uczestniczy, można się mnóstwo nauczyć o tym, jak funkcjonuje kontuzjowana część ciała. Oczywiście można się tego dowiedzieć nie będąc kontuzjowanym, ale zwykle wychodzi się z założenia, że zwycięskiego składu się nie zmienia i póki nie boli, to wszystko jest ok.
Nietrenowanie wokół kontuzji. Wyrzucenie ulubionego sportu z głowy na jakiś czas, to nic złego.
W pierwszej części pisałem, że porzucenie treningu, to błąd. Często tak jest w istocie, ale niejednokrotnie kontuzja świadczy o przemęczeniu. Nierzadko pojawia się znudzenie uprawianym sportem, niechęć. Wtedy warto odpocząć, dać umysłowi szansę na poukładanie sobie wszystkiego, co przyswajał tak intensywnie i długo. Zdobywana wiedza i umiejętności zakorzenią się lepiej, gdy wrzucimy na luz. Umysł stymulowany bez przerwy wspinaczkowymi bodźcami odświeży się, gdy zajmiemy go nauką nowej dyscypliny albo jakimś nowym hobby.
Dłuższa przerwa raz na czas działa cuda i nie trzeba się jej bać. Oczywiście lepiej, kiedy nie wynika z kontuzji, tylko świadomej decyzji, ale wspinaczkowym napaleńcom raczej trudno taką podjąć.
Tylko niektórzy lekarze wiedzą, co robią, a znający się na wszystkim dr House nie istnieje.
O doświadczeniach z polską służbą zdrowia można by napisać wielki poradnik, ale ograniczę się tylko do jednego:
Szybka i precyzyjna diagnoza jest najważniejsza na początkowym etapie po kontuzji. Warto więc poszukać lekarza, który specjalizuje się w bolącej części ciała, a najlepiej jeśli się wspina. W trudniejszych przypadkach albo w razie jakichkolwiek wątpliwości warto zasięgnąć drugiej, trzeciej i czwartej opinii…
Fizjoterapeuta to najlepszy przyjaciel wspinacza.
Trening bez wsparcia dobrego fizjoterapeuty jest niepełny, a rehabilitacja na chłopski rozum głupia. Trudno przecenić umiejętności i wiedzę fizjoterapeutów, warto korzystać z ich usług również (a może przede wszystkim?) prewencyjnie!
Cierpliwość.
Sprowadza się to do jak najszybszego wejścia w fazę akceptacji. Wtedy na chłodno można planować leczenie, zająć się czymś innym i zredukować stres.
Kontuzje to nic przyjemnego. Należy zrobić wszystko, żeby ich uniknąć. Nie można jednak zaprzeczyć, że są źródłem cennych doświadczeń i wiedzy, które można i trzeba wykorzystać w przyszłości. Więc jeśli już doznałeś urazu, pamiętaj: znieś to i wytrwaj, bo ten ból przyda Ci się kiedyś!
Życzę wszystkim zdrowia i nieprzerwanego progresu!