Posted by on maj 17, 2018 in Wspinaczka | 0 comments

OSP Misja PEcSą miejsca, które poznajesz po zapachu i albo wiesz, że jesteś tam, gdzie powinieneś, albo pobłądziłeś, bo coś Ci śmierdzi. Chociaż wielokrotnie gubiłem drogę do Ospu, to z pewnością jest to jedno z moich miejsc na ziemi.

Po dwóch latach od ostatniego wspinania na łeście miałem srogą napinkę, żeby wreszcie gdzieś wyjechać i wiedziałem, że Osp jest dobrym wyborem. Krążące legendy o tamtejszej tłustej cyfrze wcale mnie nie odstraszają, bo byłem tam już pięć albo sześć razy i wiem, że cyfra jest normalna, tylko po prostu rzadko szemrana, a wspinanie pyszne!

Rozwspinu w tym sezonie i tak nie planowałem, więc brak łatwych dróg do, powiedzmy 7b, też nie był problemem (jest ich w Ospie sporo, ale większość albo wszystkie już porobiłem).

Tygodniowy wyjazd miał być po pierwsze odmuleniem od codzienności, a po drugie testem tego, czy jako tako odbudowałem się po kontuzji. Poplanowałem przejścia, podzieliłem te plany przez pół i w drogę!

Na wyjeździe byłem tak jakby z dwiema ekipami:) Z jedną dzieliłem podróż i wspinanie, a z drugą wspinanie i lożę szyderców (szydziliśmy głównie z siebie nawzajem – żeby nie było).

dawid grudzień

Eeee, jak już się przejdzie dziurę to trzeba być p…. żeby spaść 😉

Historia wyjazdu to historia czterech dróg, które na nim poprowadziłem (a może tylko jednej?), opowiedziana w chronologicznej kolejności:)

DZIEŃ 1

Pierwszy dzień wspinaczkowy poukładał mi wyjazd. W zacienionej części czołowej ściany Misji Pec od razu trafiłem na dwójkę Polaków, z których jeden właśnie kończył Hugo (7c? 7c+?). Dani, który, jak się okazało, jednak jest Norwegiem, przebiegł się po drodze w pięknym stylu, czym narobił mi smaka na szybkie przejście. Pamiętałem Hugo z jednego z poprzednich wyjazdów – mimo że zrobiłem wtedy Samsarę (8a), to tu nie mogłem się utrzymać kluczowych chwytów. Tym razem jednak nie miałem respektu, bo po pierwsze nic to nie daje, a po drugie tej zimy po raz pierwszy w życiu poładowałem troszkę na kampusie:).


Musicie wiedzieć, że w tym sezonie postawiłem wszystko na wspinanie szybkim RP. Żadnych tam najbardziej rozwojowych [ale popalonych] onsajtów, ani [zamotanych] fleszy, po których schodzi się spuconym do szatni, ze świadomością, że „prawie”. W tym sezonie chcę być efektywny we wpinaniu liny do łańcucha i tyle.

W związku z powyższym, popełniłem nawet na fejsie mały poradnik na temat sprawnego wspinania w stylu RP, który możecie zobaczyć tutaj:

TAKTYKA: SZYBKIE RP

Wspinaczka w tym stylu jest niezwykle satysfakcjonująca i rozwojowa, a jednocześnie wiąże się z nią o wiele mniejsze ryzyko frustracji niż podczas przejść OS czy FL. Wspinanie szybkim RP poprawia skuteczność podczas prób na bardzo trudnych drogach, a także podczas przejść OS i FL.

Jak efektywnie podejść do drogi, która chcemy szybko poprowadzić szybkim RP?

Oto kilka kroków, które sprawdzają się dla mnie, i które widzę, że stosują też mocniejsi ode mnie wspinacze:

NAJWAŻNIEJSZE:

Podejmij decyzję i bądź konsekwentny. Żadnego: „zobaczę, jak mi się będzie szło”. W przeciwnym wypadku najpewniej spalisz sprzęgło, guzik zapamietasz z drogi i zmniejszysz swoje szanse na szybkie przejście.

1. Idź, póki wspina Ci się komfortowo. Przy pierwszych trudnościach, bądź oznakach nabicia – weź blok.

2. Rozpoznaj trudności.

a) Jeśli polegają na przytrzymaniu trudnych chwytów – zapoznaj się z nimi, naucz się stopni, ale nie zarzynaj palców wielokrotnie wykonując ruchy.
b) Jeśli trudności polegają na mnogości chwytów i stopni albo kluczowa jest kolejność ruchów nogami i rękami – naucz się DOKŁADNIE sekwencji, nawet jeśli jest stosunkowo łatwa!

3. Punkty 1-2 powtarzaj do końca drogi.

4. Zjeżdżając czyść chwyty i wizualizuj sekwencje. W razie wątpliwości – powtórz to, co jest niejasne.

5. Po zjechaniu natychmiast zwizualizuj całą drogę, nie pomijając wpinek ani restów.

6. Naucz się drogi jak najdokladniej na pamięć – optymalnie do momentu, w którym odtworzysz ją całą (razem z kluczowymi stopniami) bez patrzenia .

7. Dogrzej kluczowe mięśnie i ponownie rozruszaj wszystkie stawy.

8. Uderzaj! Bądź zdecydowany i walcz a muerte!

9. Piwko/lody/etc.

Dziesiąty punkt zostawiam Bogu, choć nie wiem, czy Messi będzie coś wiedział o wspinaniu


Po uważnym podpatrzeniu patentów, które miał Miro (drugi z Polaków, z których pierwszy jest Norwegiem) szybko je przetestowałem i w drugiej próbie zrobiłem drogę (no, gdzie w drugiej, oszuście, jak sam mówiłeś, że kiedyś już rzeźbiłeś!?) 🙂

Poczułem się mocny i chciałem więcej, dlatego mimo słońca walącego już prosto w ścianę, wbiłem się w Preobrazbę (7c+). To, co zdążyłem przemacać, zanim uciekłem przed żarem, pozwalało myśleć, że droga jest do zrobienia. Postanowiłem jednak przemieścić się do groty, ale że było gorąco i iść się nie chciało, to zamiast tego zaczepiliśmy się z Dominikiem w Lewej Lodówce, gdzie obczaiłem Matamorosa (7c).

Matamoros

Młody na życiówce – Matamoros 7c

Miałem dotąd jakąś fobię przed drogami w tej wycenie, [dlatego(?)/ponieważ(?)] zwykle je omijałem, ale tym razem nie! Cruxa rozpatentowałem dość dokładnie, za to łatwe dojście do resta mieszało mi w głowie. W drugiej próbie spadłem prawie na końcu trudności i nie chcąc spalić całego paliwa już pierwszego dnia, wróciłem na kemp.

DZIEŃ 2

Nazajutrz przehaczyłem Matamorosa jeszcze raz dla przypomnienia i, mimo że znów nie udało mi się zapamiętać dołu, w kolejnej próbie z dużym zapasem doszedłem do stana. Popróbowałem jeszcze Johanovą (7c), ale brzytwy na końcu sprawiły, że zdezerterowałem w obawie przed obraniem palców ze skóry.

Johanova 7c

Figa vel Leńczu w zamierzchłych czasach na Johanova 7c

DZIEŃ 3

W celu zsynchronizowania dni wspinaczkowych i restowych z resztą ekipy, poszedłem w skały jeszcze raz następnego dnia. Było to kompletną porażką, bo od rana byłem jak śnięta ryba, choć z perspektywy czasu wiem, że ten dzień jednak się przydał:)

W bólach obmacałem zachwalaną JSFK (7c+), która tego dnia wydała mi się bardzo trudna, ale nie zraziłem się, bo wiedziałem, że już najwyższy czas na rest i to nie ruchy są harde, tylko ciało słabe. Po dwóch haczeniach miałem jasność co do sekwencji i optymistycznie patrzyłem w najbliższą przyszłość:)

DZIEŃ 4

Totalnie nieaktywny rest spędzony na leżąco, uratowała wieczorna wycieczka na górkę z nadajnikiem:)

Osp

Chociaż jeden rest musi być 🙂 fot. Muniek

DZIEŃ 5

Nagle do mnie dotarło, że jestem tutaj tylko na tydzień i trzeba się sprężyć, jeśli mam zrealizować połowę planu 😉 W związku z tym, podczas wczesnoporannej sesyjki z Mirem, który przespacerował się po Oro Puro (7c), byłem tak zestresowany, że aż się trząsłem. Wiedziałem, że zostały dwa dni wspinania, w ciągu których chcę sieknąć obmacane przed restem JSFK i Corto (8a).

Skrupulatnie powtórzyłem sekwencję i mimo dużo lepszego samopoczucia, utwierdziłem się w przekonaniu, że jednak jest trudno :/ Jeden ruch sprawiał mi ogromne problemy nawet z miejsca i stres się powiększał. Na szczęście oświecenie spłynęło zanim straciłem nadzieję i w odciążku, którego łapałem, odnalazłem podchwyt, który okazał się być kluczowym.

Presja, którą sobie stworzyłem, nie ustępowała podczas prowadzenia i co kilka przechwytów musiałem ją przeganiać głośnymi okrzykami, bo tak się trząsłem z napinki, że miałem problemy z trafianiem w stopnie;) Sprawdzony patent zadziałał i opanowałem się na tyle, że zasiekałem 🙂 Uff, sporo mnie to kosztowało, ale warto było, bo zaliczyłem nie tylko drogę, ale i cenną lekcję radzenia sobie ze stresem.

Korzystając z obecności dobrego asekuranta, wyczaiłem patenty na Corto i podbudowany wróciłem na obiad, planując drugą sesję po południu.

Corto 8a

Ha! Jest dziura! To teraz już moje ;)!

Runda druga poszła super – tak jak czułem, droga nie tylko była w zasięgu, ale i w moim stylu. Wspinało mi sie na niej komfortowo i w obu z dwóch dobrych prób przeszedłem w ciągu cruxa. Niestety, walcząc dość tak a muerte, napiąłem się za bardzo i skończyłem z jakimś postrzałem w szyi, który uniemożliwiał mi rozglądanie sie na boki. Potem przyszła zlewa i obawa, że to już koniec wspinania. To był bardzo intensywny dzień.

DZIEŃ 6

Piątkowy poranek nie nastrajał optymistycznie. Nawet nie martwiłem się już warunem (który okazał się być doskonały, mimo całonocnej zlewy), ale tym, że dalej nie ruszam głową. Sąsiadka z kempa poratowała mnie masażerem, ale ulgi niestety nie było.

DSC_6043

Dobre urządzenie dla dziadków, fot. Muniek

Nic dziwnego, że pod skałę poszedłem rozdrażniony, dziwnym za to może się wydawać to, że mając swobodę ruchów Robocopa, doszedłem prawie pod sam stan 🙂 Klama, którą przegapiłem, była akurat tam, gdzie nie byłem w stanie zerknąć 😉 Dawid dzielnie zniósł wylaną na niego frustrację, a ja oddałem jeszcze coś, co miało być ostatnią, desperacką próbą wyjazdu. Próba była rzeczywiście desperacka i bez szans na powodzenie, a ja wściekły, bardzo chciałem, żeby, mimo porażki, to był już koniec.
Z pomocą nadszedł kobiecy upór koleżanki, która niby – nie – kategorycznie – ale – jednak, odmówiła powrotu do Polski nocą.

Skoro zostajemy, to z rana trzeba będzie spróbować jeszcze raz…

DZIEŃ 7

Pobudka o siódmej, na śniadanie banan i kawa i jazda na Misję. Mamy czas do 11, potem ruszamy do Polski. Na zmianę z Dominikiem, który też ma niedokończony porachunek, rozgrzewamy się i oddajemy po dwie próby. Już na rozgrzewkowej wstawce czuję, że jestem wyczerpany. W ciągu siedmiu dni miałem tylko jeden odpoczynku, a nawet, jeśli objętość nie była za wysoka, to intensywność duża. Skóra boli, łapy pieką, paliwo na rezerwie.

Staram się odgonić negatywne myśli i, kiedy nadchodzi mój czas – ustawiam aparat, żeby mieć pamiątkę, jeśli droga padnie. Walczę i nawet przeszedłem trudności, ale całkiem zbułowany spadłem z wytrzymałościowej końcówki.

[embedyt] http://www.youtube.com/watch?v=P1Is8vhKsm8[/embedyt]

Kolejna porcja cennego paliwa zmarnowana. Czy w godzinę jestem w stanie je odbudować? Raczej wątpliwe, ale z całych sił próbuję utrzymać gasnącą motywację.

Druga próba jest tragiczna – spadam w siłowym cruxie, który przechodziłem dotąd za każdym razem. Wrrr! Coś we mnie przeskoczyło. Zdaję sobie sprawę, że jestem zbyt łagodny w tej swojej walce. Podkręcam agresję, myśląc o tym, że nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, dlaczego tu nie ma flag oraz, że nie po to obijałem się o dykty ciężkie całą zimę, żeby się tu teraz zblokować!

Za piętnaście minut ponawiam atak 🙂

This! Is! Barbara Streisand! – krzyczę w myślach, baniując do płetwy, a potem to już ugniatam wszystko trzy razy mocniej niż trzeba. Jak umysł daje sygnały, że ciało już bardzo zmęczone – krzyczę znowu. I tak do samego stanowiska, przy którym też krzyczę, ale tym razem z ulgi i radości, której nie doświadczyłem podczas wspinania od bardzo dawna!

Corto to nie tylko moje pierwsze 8a od dwóch lat, nie tylko zrealizowany plan i nie tylko uwieńczenie bardzo udanego wyjazdu. Ten emocjonalny roller coaster, który przeżyłem na drodze, przypomniał mi przede wszystkim, o co chodzi we wspinaniu na granicy i jak fantastyczna (choć krótkotrwała) jest nagroda za wysiłek. Życzę każdemu podobnego impulsu do działania, bo nie sposób mu się oprzeć i nie sposób go zapomnieć 🙂

Rozpisałem się, więc praktyczne info tylko skrótowo:

1. Jak nie robisz szybko 7a, to sa lepsze miejsca niż Osp.
2. Noclegi: na kempie blisko skał za 12 e (:O), w samym Ospie nieliczne kwaterki, albo daleko (15 km) za podobną kasę.
3. Sklepu nie ma, po zakupy jeździ się do Triestu (jakieś 3 km).
4. Pod skałami nie można parkować, trzeba gdzieś po wsi szukać miejsca.
5. Po majówce wspinanie tylko dla bardzo zdeterminowanych i gotowych wcześnie wstawać. Ewentualnie Grota.


Wszystkie głupoty, do których nawiązuję w tym wpisie – w poniższych linkach:



Dobrego sezonu!