Tłusta cyfra w skałach – każdy by chciał, nie każdy może. Czasem powstrzymują za chude łapki, ale bywa, że przeszkadza co innego. Kartkówka z matmy, na której trzeba być, za krótko obcięty paznokieć, a ponad wszystko – kiepski warun. Zwykła zlewa co rusz spłukuje kolejne marzenie o nieprzemijającej wspinaczkowej sławie, a mokra dwójka na podchwyt, paradoksalnie, od pokoleń już staje na drodze do trzeciej bazy. Słaby warun od lat dostarczał rozczarowań, ale i najlepszych wymówek i wydawało się, że to się nigdy nie zmieni.
Postęp wkracza jednak wszędzie, a wraz z nim blady strach padł na tych, co w mokrych chwytach znajdowali oparcie dla swojej słabości.
Oto bowiem pojawił się palnik i nastała era wiecznej suchości. Nowoczesna krucjata przeciw wilgoci szybko nabrała rozmachu i wyszła z podziemia.
Nie ma już miejsca dla wirtuozów papieru toaletowego, specjalistów od wtykania podkoszulka w odpowiednią szparę, ani koni, co nawet po mokrym pociągną. Nie ma już czasu na czekanie aż piaskowiec wyschnie, a zmrożone chwyty ogrzeje wiosenne słońce.
Rewolucja ma otwierać możliwości, zatem należy zaakceptować ofiary. Kilka pękniętych krawądek jest niczym wobec epokowych dokonań, jakie dziś mamy szczęście obserwować. Pierwsze przejście zaraz po deszczu, bez tlenu i w czapce z daszkiem brzmi przecież dumnie.
Skały ponoć uczą pokory i cierpliwości. Ale dlaczego mielibyśmy się uczyć wbrew własnej woli? Dzięki palnikowi gazowemu możemy wreszcie wstać z kolan i nie poddać się temu okrutnemu jarzmu. Mamy wreszcie moc i środki, by ostatecznie podporządkować sobie siły natury. Ogniem, a jak będzie trzeba, to pewnie i mieczem…*
*Dementuję plotkę, jakoby „ząbek” na Godoffie miał paść kolejną ofiarą napalonych z palnikami – okazało się, że to za mocno przyłożony Newton. Tak czy siak – smutek, złość, niedowierzanie 🙁