George Mallory tłumacząc sens zdobywania Everestu powiedział: bo jest! „Genialne!” – zakrzyknęli jedni, „błyskotliwe i głębokie” – skomentowali inni. Mallory pewnie tylko chciał zbyć namolnych dziennikarzy, ale logika jego wypowiedzi znalazła naśladowców. Pewien kulturysta w podobnym tonie zareagował na pytanie, po co mu głowa – jem niom – odparł. Istnieje możliwość, że Mallory przyparty do muru krzyżowym ogniem pytań całkiem przypadkiem zdradził niewygodną prawdę o wspinaniu – nie ma ono sensu. Ja sam zacząłem to podejrzewać kiedy pewna turystka widząc nasz trud w zdobywaniu jednej ze skałek zapytała, czy na górze są jagody. No chyba nie ma, cholera – pomyślałem – i to był moment, w którym ziarno zaczęło kiełkować*. Od tej pory wstyd mi jest przyznać, że się wspinam, dlatego mówię, że szukam z liną jagód! Niestety, moje poszukiwania zostały ostatnio w brutalny sposób ograniczone i nie wiadomo, czy i kiedy wrócą do dawnej intensywności, dlatego podjąłem nowe wyzwanie. Odbezsensownię któryś ze sportów, co to nigdy zbyt wiele sensu dla mnie nie miał. Rozważałem trzy: jazdę na rowerze, pływanie i bieganie.
Rower wykluczyłem od razu, jest zbyt praktyczny. Moim osobistym faworytem jest pływanie, ale nigdy nie udało mi się odbić od jednego brzegu basenu na tyle mocno, żeby dostać się szybko do drugiego bez nałykania się wody, więc ryzyko było za duże. Postanowiłem spróbować z bieganiem. I nie mówię tu o uzasadnionym truchciku do kasy w hipermarkecie ani o sprincie do piłki, żeby strzelić bramkę, ustalić hierarchię wśród kolegów, zdobyć uznanie płci przeciwnej, a przy okazji wygrać oranżadę, tylko o totalnie becelowym przemieszczaniu się z punktu A do punktu A, naokoło i jak najszybciej. Mówię o bieganiu, po którym mówisz do siebie przekrzykując zadyszkę: niedawno tu byłem, jaki był w tym cel?
Żeby podbić stawkę, wyruszyłem w samo południe w miejsce, w którym nie ma ludzi. Samochodem. Na dodatek nie wziąłem z domu nieajfona7 ze świeżo zainstalowanym Endomondo i ubrałem się byle jak, szczególnie mało uwagi przykładając do obuwia. Nie miałem camelbaka ani osobistego stetoskopu przyklejonego do klaty, mimo to wiem gdzie byłem i po jakiej trasie biegłem oraz że się zmęczyłem jak diabli.
Niestety! Na miejscu zorientowałem się, że moja misja zakończy się fiaskiem. Oto wziąłem ze sobą psa, co totalnie odbezsensowniło tę wycieczkę i podważyło cały eksperyment. Podobało mi się na tyle, że kolejny raz też spróbuję z psem, żeby trochę lepiej poznać wroga zanim uderzę w niego z całą mocą. Bieganie bez psa musi być bez sensu.
Dobrego weekendu!
P.S. Zdjęcia przedstawiają zawodowców, nie próbujcie tego sami!
* nawet nie wiem, co to są te jagody…
Bieganie, wspinaczka i każdy inny sport to pokonywanie własnych słabości, wzmacnianie charakteru, nauka przezwyciężania przeszkód, nauka pokory i wytrwałości. Czy to takie bez sensu… nie, nie wydaje mi się 😉
Dziękuję za komentarz, oczywiście masz rację:)! Wpis może sprawiać wrażenie prowokatorskiego, ale w rzeczywistości jest po prostu żartobliwy, pozdrawiam serdecznie!
Bieganie, podobnie jak wspinaczka jest bez sensu… Nikt nie goni, jagód nie ma…