Do napisania tego tekstu natchnęło mnie dzisiejsze, poranne bieganie. Zaplanowane było bicie rekordów na obu trasach, na których biegam. Obie są krótkie, mają może po 2 km. Jedna z nich prowadzi po płaskim, druga ma jeden stromy podbieg i kilka mniejszych i jest zdecydowanie bardziej wymagająca. Zacząłem od rozruchu na płaskiej trasie (marsz przeplatany kilkunastometrowym truchtaniem + krótka, ogólna rozgrzewka), a potem zaatakowałem i pobiłem rekord o ponad 3 minuty! Byłem bardzo zadowolony, zarówno z techniki biegu, jak i z tego, że nic mnie nie bolało, a kondycha ewidentnie poprawia się z dnia na dzień. W związku z tym…nie podjąłem próby na drugiej trasie, tylko przespacerowałem się po niej. Dlaczego? Powodów było wiele. O najważniejszym z nich jest właśnie ten wpis.
W ogólnym rozrachunku, nie ma lepszego katalizatora progresu niż uczucie niedosytu.
Jestem przekonany, że trenując pod swoje pierwsze 6.1, 6.3, a nawet i 6.5 w ogóle nie należy(!) ćwiczyć do upadłego! Każdy zna to założenie z treningu siły, a ja z uporem maniaka twierdzę, że w każdym jednym aspekcie Twojego treningu lepszy będzie niedosyt niż uczucie zajechania*. Drążek, pompki, chwytotablica, próby na baldach, czy ruchy na obwodzie – nieważne, co akurat robisz – nasyć swoje ciało i umysł myślą, że zawsze możesz więcej!
A co z wyzwaniami, dawaniem z siebie 100%?
Jeśli do tej pory na żadnym ze swoich treningów nie potrafiłeś sobie odmówić jeszcze jednej wspinki, kolejnego podciągnięcia czy dodatkowej sekundy na chwytotablicy, nie umiałeś odczekać kilku (ważnych!) minut przed kolejną wstawką w balda albo odpuścić wspinania trzeciego dnia z rzędu, to znaczy, że największym wyzwaniem dla Ciebie będzie trochę zwolnić. Spróbuj, a po kilku tygodniach rezultaty przerosną Twoje oczekiwania!
Co do dawania z siebie zawsze maksa – jestem absolutnym, fanatycznym wręcz wyznawcą tej filozofii! Ale tylko pod warunkiem, że te 100% oznacza najwyższą jakość we wszystkim co robisz na treningu, a nie tylko bezproduktywne eksploatowanie organizmu. Zatem na pytanie „ile powtórzeń?” odpowiadam „wszystkie, które zrobisz poprawnie i baw się dobrze;)!”
Nie męcz ostatniego podciągnięcia na drążku, które zaczyna przypominać ratowanie się z ruchomych piasków, zachowaj trochę godności 😉
Nieraz z przykrością obserwuję długotrwałą stagnację i brak postępów u całkiem niezłych wspinaczy. W wielu przypadkach jednym z głównych powodów tej sytuacji są zbyt ciężkie treningi. Niestety trudno jest czasem zmienić swoje przekonania i zaakceptować fakt, że „mniej” może oznaczać „lepiej”. Skoro jednak i tak Twoje postępy nie są zadowalające, to może warto spróbować?
Chętnie dowiem się, jakie masz przemyślenia na ten temat. Zapraszam do dyskusji:)
*oczywiście znam i eksperymentowałem (jak każdy), z zaawansowanymi metodami bazującymi na kontrolowanym przetrenowaniu, czy całkowitym zmęczeniu mięśni. Nie o nich jest ten wpis, przybliżę je może w przyszłości, kiedy rzetelna wiedza zastąpi intuicję w tej materii.