Ci, co lubią wyzwania i rywalizację, a jednocześnie wolą spędzać jesienne chłody na panelu, zamiast kurczyć się z zimna podczas asekuracji w skałkach, mają w tym roku niezłe pole do popisu. Każda szanująca się boulderownia oferuje bowiem jak nie cykl, to chociaż pojedyncze zawody w zapinaniu, zginaniu i zadawaniu.
We wcześniejszych sezonach dużo ochów i achów docierało do mnie w kontekście organizowanej po sąsiedzku Śląskiej Ligi Boulderowej.
W tym roku postanowiłem, że pojeżdżę, pooglądam i sam sobie wyrobię opinię. Wprawdzie pauzuję od wspinania, więc nie podotykałem za wiele, ale po dwóch rundach mogę stwierdzić, że czekam z niecierpliwością na trzecią.
1. Że w ogóle jest!
Start w zawodach i możliwość pełnowartościowej rywalizacji na różnych poziomach trudności, to niezła gratka i frajda chyba dla każdego. Co więcej – nie trzeba być koniem, kosmitą ani turbokoksem – każdy, kto coś tam bulderuje, będzie miał tyle samo satysfakcji.
2. Można poładować na różnych ścianach, poznać nowe chwyty i style układania problemów.
Wiem jak to jest zjeść zęby na jednej sklejce i tych samych krawądkach, a potem polec w konfrontacji z pierwszy raz macanym oblakiem, dlatego treningi na różnych ścianach widzę jako bardzo wartościowe.
Tam, gdzie nie gra się o przysłowiowe złote gacie, wspólny załadunek smakuje zdecydowanie lepiej. Napinka też oczywiście jest, ale z pewnością nie nadaje tonu całej imprezie.
Każda runda to wiele godzin wspinania. To świetne rozwiązanie, bo zadowoleni będą zarówno zwolennicy blitzkriegu jak i ci prezentujący żółwią konsekwencję.
5. Różny poziom na różnych ścianach.
Widać jak na dłoni, że trudności we wspinaniu są bardzo subiektywne. Jeden powie: łatwe, drugi skicha się, a nie zrobi – jak to w życiu (czyt. w skałach).
Zawody po 50 – 60 złotych za wstęp odstraszają, szczególnie jeśli trzeba doliczyć dojazd i zapiekankę. Liga jest na każdą kieszeń.
Ten, co lubi się wspinać, zawsze znajdzie pozytywne strony takiego załadunku i na nich się skupi. Nie znaczy to, że pewne rzeczy nie mogłyby zostać odrobinę ulepszone.
Co konkretnie?
Kolejki
To zmora każdej imprezy odbywającej się bez podziału na grupy. Niby – łatwe skradanie po paczkach albo koordynacyjna banieczka, to z reguły wąskie gardło spowalniające akcję i mniejszy lub większy powód do frustracji. Z pewnością można coś zrobić z tym, chyba najsłabszym, ogniwem.
Takie zawody to raczej inwestycja niż biznes, dziwi więc nieco fakt, że baldy bywają wkomponowywane w użytkowaną na codzień boulderownię. Z mojej pozycji obserwatora (i uczestnika kilku imprez też) różnica pomiędzy rundą na nowiutkim BLOKatowice, gdzie baldy ligowe nie mieszały się z innymi chwytami, a tej na Poziomie jest znaczna.
Zadbanie o początkujących i niższych wspinaczy
No cóż, wyżej wspomniani nie mieli za bardzo czego szukać na Poziomie w tym roku. Zawody były wyraźnym ukłonem w stronę mocniejszych zawodników i to oczywiście może się podobać, ale parametryczny charakter niektórych „prostych” przystawek trzeba rozpatrywać w kategorii fakapu! No, ale „wspinanie to przecież nie imieniny u cioci”, więc z pewnością ci, którym nie poszło, nie zniechęcili się zbytnio.
Skoro liga, to tabela. Wyniki po pierwszej rundzie TUTAJ, a po drugiej TUTAJ.
Gratulacje dla wszystkich startujących, a szczególnie dla zwycięzców poszczególnych rund.
Następna impreza już niedługo – 12 listopada odbędzie się runda w Bytomiu. Po więcej informacji zapraszam na facebookową stronę Kalendarz Zawodów Wspinaczkowych, gdzie znajdziesz terminy i szczegóły większości nadchodzących zawodów wspinaczkowych.
Poniżej kilka fotek z obu dotychczas rozegranych rund:
Niech się zgina w Bytomiu!
Pozdrawiam